Rejestracja
•
Szukaj
•
FAQ
•
Użytkownicy
•
Grupy
•
Galerie
•
Zaloguj
Forum EUKO START 1 LISTOPADA Strona Główna
»
Tygryskowe pierdy
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Add image to post
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
EUKO - nowy server
----------------
Dyskusja ogólna
Galeria (Zdjęcia, Filmy, Muzyka)
Tygryskowe pierdy
OFF TOPIC
KO4life
----------------
Dyskusja ogólna
Carnac-West
----------------
Dyskusja ogólna
Ekipa!
Girakon
----------------
Dyskusja ogólna
Galeria (Zdjęcia, Filmy, Muzyka)
Tygryskowe pierdy
Ogłoszenia
Olimpia
----------------
Dyskusja ogolna
Podpisywac sie nickami z forum... Inaczej 3-dniowy ban! :] >4
Shoutbox pojawia się po zalogowaniu
Przegląd tematu
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
cizia
Wysłany: Pon 16:46, 19 Lis 2007
Temat postu:
"Tak" odpowiedział Victor "razem z moim bratem Valzurem przyłączyliśmy się do niego i jego mentora Tygrysa, aby dogonić orków i uwolnić CIEBIE"
Vendetta otworzyła szeroko oczy "Szuka mnie? Skąd wie, że mnie porwali???"
"Powiedział nam, że wrócił do swojej rodzinnej wioski, a kiedy tam dotarł zobaczył, że wszystko jest spalone i zniszczone. Jego matka, zanim umarła, powiedziała mu, żeby cię znalazł"
"A więc..." - zaczęła Ven - "ona odeszła?" dopowiedziała z wielką niechęcią, a łzy spłynęły po jej policzkach.
"Niestety tak" - odrzekł Victor, który spuścił głowę. Reszta zrobiła to samo, uczcili ją minutą ciszy.
Pierwszy odezwał się powoli Zwierzak: "Ven, jeżeli nie chcesz stracić również brata, powinniśmy natychmiast ruszać... W ich stronę zmierza dość spora armia orków, widząc po zniszczeniach jakich tu dokonali."
Ven ocknęła się z zamyślenia, otarła łzy i kiwnęła w ciszy głową. Również Victor podniósł głowę i powiedział:
"Wyglądasz taką co szybko biega". Odpowiedziało mu jedynie kiwnięcie. "Więc może ja z Ven pobiegniemy szybciej, dogonimy Voratha i cofniemy się trochę, żebyście mogli nas dogonić."
"Chyba nie wypali" powiedział Heallmen "jest bardzo osłabiona"
"Mam lepszy plan" zagadnął Zawierzak. "Ja Victora i Ven, a ty Bamba?" - zwracając się do Heallmena.
"Niech będzie" odpowiedział niechętnie
"O czym wy...?" zaczął Victor
"Och... ty jeszcze nie wiesz. Studiowałem magię i mogę się przemieniać w orła, a Heallmen w kuca. Wy polecicie ze mną, a Bambo pojedzie na Heallmenie. Szybciej niż pieszo" - rzekł uśmiechając się
"Jaaa.. nie wierzę..." po raz pierwszy odezwał się Bambo
"Weź go już zdejmij z tego drzewa, musimy się ruszać" - rzekł Zwierzak do Victora, który podszedł spokojnie do drzewa, wyciągnął sztylety i Bambo spadł.
Heallmen zmienił się w kuca, wział maga na grzbiet i pojechał. Przemiana Zwierzaka trwała chwilkę dłużej, do tego Ven miała problemy z wdrapaniem się, więc chwilę zajęło zanim polecieli.
//ino nie róbcie, że już doszli do EMC, albo ich dogonili, bo mam jeszcze fajny pomysł, żeby opisać, ale za dużo bym pominął
ZwierzaK
Wysłany: Pią 23:01, 16 Lis 2007
Temat postu:
"Milcz" Krzynal Zwierzak. "skoro dales sie tak zalatwic to teraz tam siedz. I ani slowa!. Ven podejdz tu. Zwiaz mu rece Heallmenie i ocuc." Zwierzak rozejzal sie jeszcze dokladnie po okolicy zeby upewnic sie ze nikogo wiecej juz nie ma.
"Jestes tu sam?" Spytal nieznajomego zdejmujac mu zglowy kaptur.
"Tak, reszta moich towarzyszy powinna juz byc w zamku El Morad."
"Dlaczego nas sledzisz? Chciales nas obrabowac ?"
"Zartujesz chyba. Zdzilem sie na widok takiej kompanii, dwoch kaplanow, mag i dziewczyna. Co tu robicie?"
"Ja tu zadaje pytania. Ale jesli chcesz wiedziec my rowniez idziemy do zamku El Morad. Nasza droga prowadzila przez Laibe, ktora kompletnie zniszczono. Nikt nie przezyl ataku orkow. Ich armia musiala byc liczna bo bardzo latwo poradzili sobie zobroncami miasta."
"To wyjasnia ten czarny dym..."
"Niestety. To byl bardzo dobrze zorganizowany i przemyslany atak. Orkowie ruszyli na wojne, bez zadnego ostrzezenia... Rozwiaz go Heallmenie, to nie jest nasz wrog. Wybacz, w takich czasach trzeba zachowac szczegolna ostroznosc" Kontynuowal Zwierzak wyciagajac reke do nieznjomego, po czym pomogl mu wstac.
"Mam do ciebie pytania i prosbe... od czego mam zaczac?" enigmatycznie spytal Zwierzak
"Od pytania"szybko odpowiedzial nieznajomy.
"Chcialbym poznac twoje imie, to nam bardzo ulatwi sprawe"
"Jestem Victor"
"Milo mi cie poznac Victorze. A zatem przejdzmy do prosby. Czy moglbys jeszcze przez jakis czas nie wyciagac swoich sztyletow z drzewa? Niech ten maly duren jeszcze tam powisi" Victor usmiechnal sie na te slowa po czym odrzekl:
"Dobrze. A ty? Nie zamierzasz zdradzic swojego imienia, ani imion swoich towarzyszy ?"
"Nazywm sie Zwierzak. To moj kompan, kaplan jak ja, Heallmen. Na drzewie wisi Bambo i chyba mu tam dobrze bo jakos nie protestuje..."
"Kazales mi sie zamknac no to cicho siedze, nie ? Co za urag, nie wierze" Wtracil Bambo.
"To czego sie odzywasz?" Zirytowal sie Heallmen walac przy okazji Bamba po glowie.
Victor spojrzal na dziewczyne i spytal:
"A ty, jak masz na imie ?" Dziewczyna zarumienila sie i drzacym glosem odpowiedziala:
"Vendetta, ale wszyscy mowia do mnie Ven"
"Vendetta ? TA Vendetta ? Siostra Voratha ?" Coraz bardziej ekscytowal sie Victor
"Znasz mojego brata?"
Victor
Wysłany: Pią 22:24, 16 Lis 2007
Temat postu:
"Las....nic tylko ciagle las" myslal Victor przemierzajac niezbadane tereny zakazanego lasu. Minely juz 3 dni od czasu gdy zostawil swoich towarzyszy w poszukiwaniu orkowskiego legionu. Jego poszukiwania nie przyniosly nic nowego. Jedyne co stanelo na jego drodze to zwierzyna zamieszkujaca las, i niewielki oddzial zwiadowczy, nic szczegolnego. Zatrzymal sie w celu odnalezienia sie w terenie, wspiol sie na najwyzsze drzewo jakie dojrzal, po czym wyostrzyl swoj sokoli wzrok. Nadal nic....najwyrazniej ta orkowska sciera musiala klamac pomyslal po czym odwrocil wzrok na wschod. Na horyzoncie unosily sie niewyrazne znaki. Po chwili uswiadomil sobie ze w tamtym kierunku powinno sie znajdowac miasto Laiba. Zastanawial go dym unoszacy nad miastem. Orkowie mówili cos na temat zwiadu wyprowadzonego z Laiby, wiec moze warto to sprawdzic. Zeskoczyl z drzewa i udal sie w kierunku wspomnianego miasta. Droga z Laiby do fortecy w El morad gdzie udala sie reszta grupy wynosila około 6-7 dni dla kogos takiego jak on, a zatem jezeli gromadza sie tam jakies sily lub w jego pograniczach napewno na nie trafi. Pokrzepil sie ta myslal i przyspieszyl kroku.
Zatrzymal sie dopiero po 4 godzinach, 100 metrow przed nim plonelo ognisko. Victor chcac przyjrzec sie sytuacji z blizsza wykonal znany juz manewr i zniknal. Okazalo sie ze byli to ludzie. Dwoch kaplanow dosc postawnej budowy, niski czlowiek, ktory wygladal na pierwszy rzut oka na maga oraz jakas drobnej postawy osobka. Zabojca zastanawial sie czego taka mala grupka ludzi moze tutaj szukac. "Zawsze warto zapytac" pomyslal po czym zblizyl sie na odleglosc z ktorej mogl przysluchac sie rozmowie.....
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
"Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa" zawył Healmen z bólu "Bambo ty kretynie, uwazaj gdzie machasz tym kijem!". "To nie kij tylko staff" odpowiedzial urazony mag. "Mniejsza z tym, uwazaj gdzie nim wywijasz" skarcil go Zwierzak. Mag strzelił tylko focha po czym odszedl kawałek dalej cwiczac magiczne sztuczki, nie sprawialy mu one radosci, ale przyklowaly wzrok Vendetty, ktora obserwowala maga. Po jakis 10 minutach, zabawa sie znudzila. Bambo usiadl przy ognisku i zlapal za woreczek pelen elfickich sucharow. "Ej a ten no, wlasciwie to daleko jeszcze?" pytal mag z pelna buzia sucharow. "Trzy moze cztery dni wedrowki" odpowiedzial Zwierzak, ktory odpoczywal pod pobliskim drzewem. Nie zanosilo sie na nic specjalnego, bohaterowie odpoczywali po dlugiej wedrowce, majac swiadomosc, ze jeszcze tyle samo drogi przed nimi. "Nudno..." stwierdzila Vendetta, po czym podeszla do maga. "Bambo pokaz cos fajnego". Mag usmiechnal sie tylko, nagle wstal podszedl do ogniska, szepnal zaklecie i ogien ktory wypelnial palenisko nabral ksztaltow kobiety, ktora wykonywala dziwne taneczne ruchy. "Hahahah ale czad" mowil dumny z siebie mag. nagle Zwierzak zerwal sie na rowne nogi. "Cicho!" nakazal, jestesmy obserwowani. Healmen, wraz ze Zwierzakiem zlapali za swoje magiczne młoteczki gotowi do boju."Cos, albo ktos nas obserwuje, ale nie widoczny dla golego oka" stwiedzil kapłan. "Tam, stoi za drzewem!" krzyknela Vendetta, ktora wiedzial to i owo na temat maskowania sie. "Bambo, wal!" krzyknal Healmen. Nie czekajac ani sekundy mag wyciagnal swoj staf i uniosl rece do gory. Prosto z nieba w zakapturzana postac, pedzila ognista kometa. Po sekundzie trafila w cel, siła wybuchu ktora uderzyla w przeciwnika byla tak ogromna, ze fala uderzeniowa dotknela niemal kapłanow, jednak mag zdazyl zmniejszyc jej siłe. Wszedzie bylo pelno dymu, ktory pozostal po uderzeniu. "Nie wazne co to było, ale juz tego nie ma" powiedzial uradowany Kuc. "BUahahahahah ale go zniszczylem, nie wierze w to" krzyczal rozweselony mag podskakujac. Przeciwnik nie mial najmniejszych szans przezycia takiej eksplozji. Nagle ich twarze posepnialy..."To niemozliwe!" krzyknal Zwierzak. W ich strone, od miejsca wybuchu poruszala sie zakapturzona postac, a cala jej sylwetka spowita była jakby różowa poświatą. W jednej chwili przeciwnik rozbroił kapłanow, podcinajac obydwu. Bambo w szybkim tempie zareagowal i aportowal sie 5 metrow dalej, jednak nic to nie dalo, kolejna sekunda i dwa sztylety przykuly jego, a wlasciwie jego szate do drzewa. Postac podbiegła do Vendetty, ktora bedac bez broni postanowiła sie schowac za najblizszym drzewem liczac na obrone ze strony swoich nowych znajomych. Postac zblizala sie do niej, czuła to, była tego pewna. Nagle wybiegła zza drzewa i stanela twarza w twarz z nieznajomym. "Dziewczyna!?" szepnela ze zdziwieniem postac. Vendetta widzac w tym swoja szanse, złapała za młotek, ktory rzucił jej Zwierzak i kropneła przeciwnika prosto w łeb. Zakapturzona postac osunela sie na kolana i straciła przytomnosc. "Fa..Fa...Fajny młotek" powiedziała przerazonym głosem Ven. Kapłani pozbierali sie z ziemii po czym podeszli do nieprzytomnego przbysza. "Co z nim zrobimy?" zapytał Kuc."W kazdej chwili mógł nas pozbawic zycia, jednak tego nie zrobił", "Moze zapytajmy go oto" wtraciła Ven. "Gdzies go juz widziałem" myslał głosno Zwierzak. " No cóż zatem zaczekajmy az sie obudzi". "Halooooooooooooooo!" krzyknal Bambo, " A moze ktores z was łaskawie odczepiło by mnie od drzewa. CO!?"................
cizia
Wysłany: Czw 20:56, 15 Lis 2007
Temat postu:
- "Valzurze, prowadź ich" - powiedział Victor - "Ja cofnę się trochę i ustalę jak daleko orki są za nami. Dołączę do was najprędzej jak będę mógł"
- "W porządku" odpowiedział mu brat, który mimo tego, że mu ufał, miał wątpliwości.
Bracia podeszli do siebie, pożegnali się, po czym Victor wykonał te same znaki co wcześniej, kiedy atakowali orki i zniknął. Usłyszeli tylko lekki szelest trawy, kiedy oddalał się w drugą stronę.
- "Idziemy, nie ma czasu do stracenia" - rzekł Tygrys, budząc Vzura z zamyślenia i zbierając rzeczy.
/wiem, że krótkie, ale musze spadać, nie mam czasu żeby więcej napisać
ZwierzaK
Wysłany: Czw 20:06, 15 Lis 2007
Temat postu:
Ten zawyl niemilosiernie. Wil sie, kopal, kasal, ale mogl sie wyrwac ze stalowego uscisku wojownika. Tygrys rzucil nim o ziemie i przylozyl miecz do gardla.
"Sluchaj teraz uwaznie, zadamy ci kilka pytan. Mow zwiezle bo nie mamy wiele czasu. Jesli powiesz co chcemy wiedziec to moze twoja smierc nie bedzie zbyt bolesna" grozil jencowi Tygrys. Przesluchanie zaczal HellFury
"Czy byla z wami dziewczyna?"
"Nie..." odpowiedzial ork
"Klamiesz !" Wrzasnal HellFury bijac orka w twarz. Ten upadl na ziemie. Splunal krwia, uklekna i spojrzal mu w oczy
"Nie bylo z nami zadnej dziewczyny" po czym splunal drugi raz. Fury zamachanl sie do drugiego ciosu ale zlapal go za reke Mary.
"Zostaw. Tak do niczego nie dojdziemy." puscil HF-a i nachylil sie nad jencem
"Ilu was bylo?"
"dwa oddzialy piechoty, druzyna lucznikow."
"Czyli nie wiecej niz 50... Co tu robicie?"
Ork zastanawial sie chwile, ale jednak sie przemogl i odpowiedzial:
Wyruszylismy z Laiby jako zwiad. Mielismy sprawdzic teren przed reszta."
"Reszta? jaka reszta? Jest was tu wiecej?! Mow jasniej!!" Wtracil sie Victor
"Juz i tak nic nie poradzicie... Was czas sie skonczyl. Zginiecie tak jak wszyscy. Nie zdolacie ich powstrzymac" Syknal i nagle wyrwal sie z uscisku Tygrysa. Wyciagnal sztylet Victora, kopniakiem powalil go na ziemie i rzucil sie na HellFurego. Przerowcil go rozpedem i juz mial wbijac sztylet w jego piers gdy zobaczyl medalion na jego szyji.
"To ty.. arghhh" Nic wiecej nie zdolal powiedziec. Valzur przebil jego serve strzala.
"Nic ci nie jest?" Spytal HF-a
'Nie... Mary, czy on nie zyje ?"
"Niestety... niczego wiecej sie juz od niego nie dowiemy..." rzekl z pewnym wyrzutem pod adresem Valzura.
"Mogles strzelic mu w reke zeby wytracic sztylet" Kontynuowal...
"celowalem w glowe" Burknal Valzur i odszedl na bok.
"Przestancie, jeszcze tego brakowalo zebyscie sie poklocili" Wtracil Tygrys. "Ustalmy fakty, jeniec nie zyje, ale cos nie cos nam powiedzial. Orkow jest wiecej, czyli nie mozemy tu zostac ani chwili dluzej. Musimy jak najszybciej dostac sie do zamku El Morad, to potezna forteca, stolica naszego krolestwa, moze tam zdolamy sie czegos dowiedziec. Jeszcze jedno. Ten orek... Gdy sie na ciebie rzucil... Wygladalo to tak jakby cie rozpoznal. Widziales go juz wczesniej?"
"On nie rozpoznal mnie, tylko ten medalion... Nosila go moja siostra, a wczesniej ojciec" HF wyciagnal wisior spod ubrania i pokazal Tygrysowi.
"hmmm... A nie wiesz skad mial go twoj ojciec?"
"nie. Zabranial nam o to pytac... czy to cos waznego?"
"Okaze sie. Porozmawiamy o tym w bezpieczniejszym miejscu. Ruszajmy!"
********************************************************************
"Juz niedaleko, musimy tylko minac to wzgorze i juz bedzie widac Miasto. Panie, panowie, Laiba przed nami" Radosnie mowil Zwierzak. Nie mozna bylo mu sie dziwic, dzien byl piekny, od samego rana swiecilo slonce, dobrze spali noca, zjedli porzadne sniadanie. Zapowiadal sie wspanialy dzien.
"Czuje jakis fetor" niespokojnym glosem rzekl Heallman
"Wstydzilabys sie Ven, czego ty sie nazarlas wczoraj?" powiedzial Bambo
"Odczep sie odemnie karle" Oburzyla sie Vendetta
"To nie to... To jakby swad spalenizny... spalonych ludzkich cial. Czujesz?" Coraz bardziej denerwowal sie Heallmen
"zza wzgorza widac dym..." stlumionym glosem mowil Zwierzak "nie ma chwili do stracenia, biegiem!" Ruszyli natychmiast. Swad byl coraz silniejszy a slup dymu coraz bardziej wyrazny. Zaiste, unosil sie znad miasta. Widzieli juz jego mury. Byly w wielu miejscach skuruszone. Brama calkiem zniszczona, w drobnych kwalkach lezala rozwalona po calym podgrodziu. Wszedzie byly tylko zgliszcza, domow, sklepow, warsztatow, swiatyn. Ale nigdzie nie bylo widac cial. Lezal tylko rynsztunek, byly slady krwi, ale zadnego ciala. Przeszli przez dziore w murze, gdzie kiedys dumnie stala potezna brama, okuta zelazem. Jak widac nie byla wystarczjaco potezna... Szli wglab miasta. Smrod stawal sie nie do wytrzymania. Przylozyli wiec kawalki szmat do ust i nosa zeby moc chociaz troche swobodniej oddychac. Wiatr zawial w koncu z innej strony przeganiajac oblok dymu sprzed oblicz bohaterow. Ich oczom okazal sie przerazajacy widok, ktory natychmiast wyjasnil brak cial zabitych posrod zgliszcz. Wszytskie bowiem lezaly na wielkim stosie posrodku rynku, okaleczone, powykrecane, ich twarze zastygly w przedsmiertnym okrzyku bolu. Wsrod trupow byli obroncy miasta, zwykli mezczyzni, kobiety, dzieci, starcy. Wszyscy ktorzy byli w miescie. Wydawaloby sie ze nie ocalal nikt. Jednak przez okno do piwnicy murowanego domu wygladala jakas twarz. Cala brudna od sadzy. Nie bylo widac nic poza wielkimi, przerazonymi oczami. Heallman natychmiast podbiegl do okienka w ktorym pojawila sie nie mniej umorusana od twarzy reka. Byl to chlopak, na oko niewiele starszy od Vendetty. Byl ranny, mial poparzony caly lewy bok. Zwierzak dal mu wody:
"Jestes bezpieczny, o nic sie nei martw. Pij, zaraz znajdziemy ci cos do jedzenia. A teraz pokaz mi swoj bok" Delikatnie przekrecil mlodzienca i przyjzal sie ranie. Oczyscil woda i zalozyl opatrunek. Wstal i podszel do Heallmena.
"Co z nim?"Spytal
"Nie przezyje nocy" Odparl Zwierzak chowajac medykamenty do torby. "Spytaj go co tu sie stalo"
"Dobrze..." Heallman nachylil sie nad lezacym w trawie chlopakiem. Podlozyl mu zwiniety koc pod glowe.
"Dziekuje..." odrzekl cicho ale dosyc wyraznie.
"Jak ci na imie?" Spytal HM
"Haldir panie"
"Milo mi cie poznac Haldirze. Musisz nam powiedziec co tu sie stalo"
"Bylo ich zbyt wielu... Farmerzy wracali z pola kiedy nadciagnal pierwszy oddzial. Niewielu zdazylo dotrzec do bramy. Za nimi nadciagaly kolejne oddzialy, orki, trole, wilki. W miescie stacionowaly tylko dwa garnizony, reszta wraz z ksieciem ruszyla 3 dni temu do zamku El Morad, kilka tysiecy zbrojnych... Zamknelismy bramy, rozsawilismy na murach lucznikow, jazda szykowala sie do wypadu. Wtedy tez runela jedna z wiez, trafiona wielka plonaca kula. Tak, mieli ze soba machiny obleznicze. Kule zaczely spadac jedna po drugiej rozswietlajac niebo nad calym miastem. Na murach zaroilo sie od drabin, bez trudu wdarli sie do miasta. Czesc ludzi chciala uciekac brama z drugiej strony, ale czekal juz tam oddzial trolli. Nie mielismy zadnych szans. Palili wszystko, zabijali kazdego, nie zwazajac na nic. Udalo mi sie schowac w tej piwnicy. Zemdlalem od dymu, ocknalem sie dopiero rano..." Mowil coraz ciszej, jego glos slabl. Bambo podszedl do Zwierzaka i spytal:
"Biedny chlopak. Co z nim zrobimy?"
"Jego rany sa sbyt rozlegle, nie umiem mu pomoc. Umrze, moge tylko zlagodzic jego cierpienia. Wtarlem mu do rany skruszone liscie pewnego ziela, bol oslabnie, ale i tak umrze... Wynosmy sie z tego przekletego miasta..."
"Zmarl, nie oddycha" Rzekl Heallman odsuwajac sie od ciala "Co teraz ?"
"Musimy go pochowac, zajmij sie tym Heallmenie"
"A co z reszta cial?" Spytal Bambo ?
"Tym zajmiesz sie ty." odparl. Bambo wyraznie nie zrozumial. "trzeba je spalic zanim zbiegna sie padlinozercy albo inne plugawe stwory. Znasz sie na wzniecaniu ognia, wiec to twoje zadanie" Bambo niechetnie podjal sie tego. Wyciagnal przed siebie rece, dlonie skierowal ku gorze. Zamknal oczy i szeptal zaklecie. Jego dlonie zaczely plonac, ogien z nich wzbil sie w powietrze i slupem uderzyl w stos cia, ktory natychmiast sie zapalil. Odwrocil sie i dopiero otworzyl oczy. Nie mogl patzrec na to co uczynil.
"Dobrze postapiles"Pocieszala go Vendetta. "nie mielismy innego wyjscia"
Gdy tylko Heallmen skonczyl pochowek Haldira, wyruszyli z miasta w strone zamku El Morad.
Victor
Wysłany: Wto 23:02, 13 Lis 2007
Temat postu:
Nastała noc. Napelniony siła zemsty HellFury wraz z swoim mentorem Tygrysem biegli co sił w nogach. CrazyMary kapłan, ktory dolaczyl do zalogi, odlaczyl sie od grupy w poszukiwaniu swojego towarzysza. Wrazie gdyby go nie znalazl miał sie z nimi ponownie spotkac za 2 dni na skraju polnocnego lasu. Jakies trzy godziny temu stracili z oczu braci zabojcow. "Gdzie do diaska oni sa" myslal HF."Uspokoj sie, znaja sie na swojej robocie" powiedzial Tygrys dotrzymujac tempa towarzyszowi po czym na jego twarzy zagoscil usmiech pelen nadzieji. Po 30 minutach biegu uslyszeli znajome glosy. Oczywiscie nalezaly one do Valzura i Victora, ktorzy rozmawiali ze soba. " No, nareszcie" powiedzial rozradowany Victor "myslalem ze juz niedobiegniecie". Obydwaj wojowie sapneli tylko glebiej po czym wszyscy usiedli pod galeziami wielkiego swierku. "Jak wyglada sytuacja?" zapytal pierwszy HellFury. "Mysle ze znalezlismy to czego szukalismy. 5 no powiedzmy 10 minut drogi stad rozbity jest oboz orkow. Nie wiem czemu rozbili go znow przy niewielkim wzgorzu" "oni sie nigdy nie naucza" zadrwil dziecinnie Victor po czym zaja sie ostrzeniem sztyletow. "Jest ich tam około 15" kontynuowal Valzur "Dobzre uzbrojeni, to chyba elita oddzialu. Wykopane sa niewielkie doly, ale bardzo niestarannie, nie stanowia zagrozenia". Nagle ucichł. "W czyms problem?" zapytal Tygrys. "Nie znalezlismy dziewczyny" szybko dodal Victor "Nie sadze by ja ukrywali, dostrzeglibysmy to. "A zatem, zapytajmy ich o nia" powiedzial HellFury pelen nadzieji w glosie, po czym podniosl topor i ruszyl do przodu.
......
Kiedy byli juz w zasiegu wzroku przegrupowali sie. Głos znow zabrali bracia. "Plan jest bardzo prosty. Czesc z nich spi, a na warcie stoi ich tylko 5. Jesli bedziemy dosc szybcy i cisi, reszte dobijemy we snie" wyjasnil Victor "zajmiemy sie tymi trzeba na tyłach" kontynuowal "wy musicie przejsc wzdloz tej sciezki, zaznaczylismy wam droge, poprowadzi was pomiedzy wykopanymi dolami, prosto pod wasze cele". Po zakonczeniu rozmowy bracia niemal w jednakowym tempie wykonali identyczna sentencje ruchow, po czym znikneli z pola widzenia, doslownie jakby rozplyneli sie w powietrzu. "Niezli sa" powiedzial zdumiony HF. "Bleee takie tam sztuczki" parsknal Tygrys, po czym rozpoczeli realizacje planu.
Znakiem dzialania mialobyc polozenie straznika na srodku. Gdy wszyscy zajeli umowione pozycje. Nie wiadomo nawet skad, smiertelna strzala przeszyla krtan jednego z wartownikow. Mezni wojowie rzucili sie do ataku. Pierwszy dobiegl HF jeden precyzyjny zamach i kolejny z wartownikow znalazl sie na ziemi, a zaraz za nim jego głowa. Tygrys nie tracac czasu, złapał za rekojesc miecza i pchnal go przed siebie. Zatrzymal sie w samym srodku korpusu przeciwnika, ktory tylko popatrzyl na dziorke jaka zrobil w nim miecz i rowniez walnal o ziemie. Po drugiej stronie obozu bracia dawali rownie piekny popis. Victor podszedl jednego z wartownikow, oczywiscie niewidoczny dla golego oka, popukal w zbroje orka, gdy ten odwrocil sie w niesamowicie szybkim tempie, wycial przeciwnikowi literke V na klacie, po czym w mgnieniu oka odciol mu glowe. Ostatni z wartownikow, gdy zobaczyl jak jego towarzysze ginal, złapał za wlocznie i juz mial wydac z siebie okrzyk bojowy, ktory zbudzil by towarzyszy. Jednak nie zdazyl, w tej samej czasie w ktorej otworzyl gardziel, znalazla sie w nim strzala wystrzelona przez Valzura, zraz po niej 5 kolejnych. Patrzac tylko na zblizajacych sie wrogow, przewrocil sie na plecy i skonał. Wojownicy w rownie szybkim tempie dobili spiacy oddzial, zostawiajac jednego tylko orka przy zyciu. "Tego zostawmy" powiedzial Valzur, "moze powie nam cos o twojej siostrze". HF kiwna glowa na znak zgody. Wojownicy spetali przeciwnika i jednym mocnym butem wymierzonym w gebe, Tygrys obudzil spiacego smierdziucha...
ZwierzaK
Wysłany: Wto 19:05, 13 Lis 2007
Temat postu:
"Ej ej, ale jak to ZwierzaK? Wytlumacz mi to"
"Czego nierozumiesz?"
"No ze jak to Zwierzak. Nie czaje..."
"Spojz na naszego wierzchowca. To nie jest zwykle zwierze. Tak naprawde do czlowiek zaklety w dorodna klacz. Studiowalem kiedys w Akademii Magii w Moradonie, tam nauczylem sie przemieniac ludzi w zwierzeta. Razem z moim przyjacielem wiele poodrozujemy, lecz takie wedrowanie jest wyczerpujace, wiec czasem on zmienia sie w klacz gdy trzeba szybko przebyc rownine lub silnego, gorskiego kucyka gdy trzeba wspiac sie na wzgorze. Albo ja zmieniam sie w orla zebysmy mogi przebyc gory. Teraz jak widzisz jest jego kolej" Na te slowa klac tylko parsknela i potrzasnela glowa.
"Ciiii, ktos tam jest. Prrrr" Szepnal Zwierzak po czym zsiadl z konia. Wygladajac przez krzaki dojzal dwie zakapturzone postacie w dlugich czarnych plaszczach i ze sztyletami w rekach, stojace nad dwoma wojownikami i kaplanem.
"A to co za jedni. Spojz tylko ile orkowych trupow dookola." Szeptal Zwierzak. "Znam tego kaplana. Studiowalismy razem kilka lat temu. Co tez oni tu robia..."
"Zejdzmy i zapytajmy skoro to twoj ziomek ze szkoly" powiedzial Bambo i zaczal gramolic sie z krzakow.
'Stoj glupcze!" Syknal sicho ale stanowczo kaplan. "Zaczekaj. Wygladaja jakby wyruszali w dalsza droge. Niech ida. Oni pojda w swoja my w swoja".
Zaiste, wygladalo na to ze obserwowani przez Bamba i Zwierzaka wojowie wyruszaja w dalsza wedrowke. Zebrali troche prowiantu i wody, Valzur wsrod trupow wyszukal dla siebie dlugi, mocny luk i skorzany kolczan pelen strzal.
"Bedzie latwiej nam zapolowac". usmiechal sie przywiacujac kolczan do pasa. Ruszyli, Victor z Valzurem z przodu, jako zwiadowcy, za nimi Vorath, Tygrys i Mary. Druzyna ruszyla na polnoc
***
"Na co sie patrzysz? Wsiadaj" Kaplan coraz bardziej irytowal sie zachowaniem nowego towarzysza. Kierowali sie na wschod, przez coraz gestsze lasy.
"Co to za blyskawice ?" Krzynal autentycznie pzrestraszony Bambo.
"Jestes magiem i nie wiesz ?" Usmiechal sie Zwierzak. "Mieszka tam pewien zdziwaczaly arcymag. Od lat nikt go nie widuje w miastach, mieszka w tej swojej pustelni. Nie zajmuje sie niczym innym jak polowaniem na potwory. Od tego zabijania pomieszalo mu sie w glowie i mysli ze jest orkiem. Unika ludzi, straszny dziwak. Czesto chodzi brudny, z umorusana twarza, dlatego dzieciaki przezywaja go CiemnymMagiem. Zalosna historia... Jedzmy stad lepiej" Zwierzak pociagnal za uzde i skierowal konia na wlasciwy kierunek. Zblizal sie wieczor, postanowili wiec rozbic oboz na skraju drogi. Zwierzak wymowil zaklecie i klacz zmieila sie z powrotem w mezczyzne, srednej budowy, z dlugimi do ramion wlosami.
"Wreszcie. Niby taki kurdupel z tego maga a wazy chyba z tone" jeczal trzymajac sie za obolale plecy.
"Ej ej, kogo nazywasz kurduplem. Ja przynajmniej nie wale kup na srodku goscinca" Ogryzl sie Bambo
"Daj cie juz spokoj. Nazbieraj Heallmenie, nazbieraj lepiej chrustu na ognisko"
"Sam se nazbieraj" Burknal, i zajal sie palaszowaniem suszonej wolowiny.
"Dobrze, odpocznij. Bambo, umiesz wyczarowac ogien, prawda? "
"No jasne, jestem najlepszym magiem w okolicy" Wznioisl rece nad glowe i szepnal zaklecie. Ognista kula przemknela nad glowa Zwierzaka zrywajac z niej kaptur, po czym trafila w sosne, ktora odrazu stanela w plomieniach.
"Ale zniszczylem to drzewo, nie wierze" Bambo byl autentycznie z siebie dumny.
"Powinienem cie zmienic w jakiegos robaka i rozdeptac..." Odpowiedzial Zwierzak. "Zgas to predko!" Bambo niechetnie wykonal polecenie. Ale mieli przynajmniej rozpalone ognisko.
"Cii... Slyszycie?" Zerwal sie na rowne nogi Heallmen. Jakby ktos sie skradal. O tam" powiedzial wskazujac na pobliski gąszcz.
Zwierzak siegnal po tarcze i bulawe i zaczal zachodzic zarosla z lewej strony. Wybiegla z nich dziewczyna, umorusana i w podartym ubraniu. Wygladala na zziebnieta, glodna i przedewszystkim przerazona. Upadla na kolana krzyczac:
"Prosze, nie robcie mi krzywdy"
Heallman natychmiast okryl ją swoim plaszczem i zaprowadzil do ogniska by mogla sie ogrzac. Zwierzak podal manierke z woda i suchary.
"Nie boj sie nas, nie mamy zamiary cie krzywdzic. Myslelismy ze to jakis zboj sie na nas czai. Uspokoj sie, napij wody. Nic ci nie grozi. Co tu robisz?"Pytal kaplan.
"Kilka dni temu orkowie porwali mnie z rodzinnego domu zabijajac rodzicow, palac cala wioske. Zabili wszystkich, tylko mnie zabrali. Ciagle biegli, nie mialam juz sily. Dawali jakies ochlapy o jedzenia, brudna wode. Z glodu nie moglam spac. Potem natkneli sie na jakis ludzi, torzy zabili wiekszosc z nich. Tylko kilku ucieklo. Klocili sie miedzy soba, pewnie co ze mna zrobic. Udalo mi sie uciec. Bieglam na oslep przez las, potknelam sie na jakims korzeniu i upadlam. Ze zmeczenia pewnie tam usnelam. Potem szlam przez las szukajac jakies drogi, az zobaczylem plonace drzewo. Pomyslalam ze to jakis znak, i tak tu trafilam."
"Porwana przez orkow... czego oni mogli od ciebie chciec... sama pewnie tego nie wiesz... "Zastanawial sie Zwierzak. "Teraz sie przespij, wy rowniez, pierwszy wezme warte. Jak ci na imie?" spytal
"Vendetta" Odrzekla dziewczyna oddajac manierke, po czym ulozyla sie do snu.
Victor
Wysłany: Wto 15:47, 13 Lis 2007
Temat postu:
ów tajemniczy wedrowiec był bardzo zaszokowany zaistniałą sytuacja. Nigdy wczesniej nie widział kogos takiego. Arcymag miał na sobie biały płaszcz bez kaptura, jednak kolniez tej odziezy wygladal na pierwszy rzut oka jak skora jakiegos zwierzecia. W rece trzymał 1,5 metrowy kostur zwany potocznie staff'em, ktorego gorna strona miala trzy konce i rozbłyskiwała sie we wszystkich kolorach jakie kiedykolwiek dane było zobaczyc wedrowcowi. "Halo! no ty ej no słyszysz mnie" mowil Bambo polkrzykiem "zapytalem co tam?" Wedrowiec otrzasnal sie i zaczal mowic " co tam???....chyba wporzadku rane ktora zadala mi harpia usunalem prostym zakleciem. Jestem ci ogromnie wdzieczny, przez chwile wydawalo mi sie ze bedzie po mnie." " No raczej, kiepsko to wygladalo, harpie to strasznie agresywne stworzenia, czesciej atakuja dla zysku niz dla jedzenia. Jednak ciezko wytlumaczyc ich tak spora ilosc w jednym miejscu. Cos dzieje sie w tym lesie. Caly las az huczy od ostatnich wydazen, ktos naruszyl jego spokoj. Wiem juz ze sa to ludzie ale sa tez i orkowie. Obydwie grupy poruszaja sie na wschod". Kapłan podszedl do swojego wiernego rumaka, poklepal go pieszczotliwie po pysku po czym wsiadl na niego "Zechcesz mi towarzyszyc?" zapytal wedrowiec. Bambo zgodzil sie, po czym siadl za plecami ow wedrowca. "Ej czekaj no, jak cie zwa?" zapytal swoim charakterystycznym tonem mag. "....mow mi Zwierzak" krotko odpowiedzial kapłan po czym zalozyl swoj niedzwiedzi kaptur i szarpnal za lejce. Kon zarzal i obydwoje pogalopowali na wschod...
Vendetta
Wysłany: Wto 13:34, 13 Lis 2007
Temat postu:
Tajemniczy wędrowiec, kierując się swym niezawodnym instynktem, udał się do miejsca z którego przed chwilą dobiegł tamten rozpaczliwy okrzyk: „Do mnie, do mnie !”
Nieznajomy zsiadł ze swojego dzielnego rumaka i przezornie schował się w gęstych krzewach. Rozejrzał się dookoła. Nie ulegało wątpliwości, iż okrzyk dobiegł z tego miejsca. Lecz wokół nie było żywej duszy. Kapłana trochę to zdziwiło. Wychylił się ze swojej kryjówki i podszedł kawałek dalej. Znajdował się teraz na jakiejś ścieżce. Wciąż rozglądał się bacznie i obserwował .Wyczuwał czające się niebezpieczeństwo. – Aura grozy spowija to miejsce- pomyślał. Nagle coś zeskoczyło na jego plecy, jakby prosto z nieba !Kapłan wrzasnął! Potwór wbił mu swoje olbrzymie szpony, głęboko w ciało. Kapłan znów krzyknął. Przerażony kuc zarżał, po czym spłoszony uciekł. Wędrowiec pozostał sam. Wyjąc z bólu zdołał wyciągnąć swój magiczny młoteczek, odwrócił się i rąbnął nim potwora w łeb ^^ Potwór wydał przerażający ryk, rozwarł szpony, a kapłan upadł na ziemię. Dopiero teraz dostrzegł co go zaatakowało. Było to wielkie stworzenie, połączenie kobiety z drapieżnym ptakiem. – Harpia- wyszeptał. Otumaniona uderzeniem, zatrzepotała swymi ogromnymi skrzydłami i wydała przerażający ryk. Ryk w którym wzywała pomocy. Kapłan zdołał się uleczyć i w tym samym momencie został otoczony przez hordę rozwścieczonych harpii. Zaczął padać śnieg. Kapłan próbował rzucić zaklęcie usypiania lecz niebo zrobiło się całe czarne od skrzydeł bestii, strach go sparaliżował i nie był w stanie wymówić słów zaklęcia. – Zginę – przemknęło mu przez myśl. Harpie nawoływały się wzajemnie i szykowały do ataku. Wtem niebo rozbłysło i w stado potworów uderzyła wielka, ognista kula. Harpie płonęły żywcem, jedna po drugiej upadały na ziemie. Oszołomiony kapłan dostrzegł wśród fali ognia swojego dzielnego rumaka, którego dosiadała jakaś tajemnicza postać w białej szacie. – IHAHAHAAHAHAA-dało się słyszeć. Jeszcze bardziej oszołomiony kapłan zwrócił się do nieznajomego, który teraz przybliżył się do niego – Wybawco ! Zawdzięczam ci życie! Kim jesteś, panie? – Postać zeskoczyła z kuca i odpowiedziała majestatycznym tonem –No cześć, jam jest Bambo, najpotężniejszy arcymag z Czarnego Lądu. No co tam?
….
r3ku
Wysłany: Pon 18:05, 12 Lis 2007
Temat postu:
W tym samym czasie. W tym samym lesie.
Yhmm gdzie jest ten.. ten.. ten bałwan! Mówił do siebie mężczyzna jadacy na postawnym rumaku, ktory wydawał sie z pyska podobny do swojego pana.
Znowu sie zgubił! Jak mam go uczyc sztuki kapłanskiej kiedy on zawsze ginie!!
No naprzod kucu, wydaje mi sie ze czeka nas ciezka noc.
Zapadał zmrok, kapłan powoli rozgladał sie za miejscem gdzie bedzie mogł rozbic oboz.
-To miejsce bedzie w sam raz, powiedził i poklepał swoje zwierze po karku. Chyzo zeskoczył z kuca i zaczął zdejmowac ekwipunek, przygotował chrust i usiadł na chłodnej juz ziemi. Chcial rozpalac ogien ale z głebi lasy dotarł do niego głosny przeszywajacy okrzyk "do mnie, do mnie" Kapłan zerwał sie na nogi, złapał za plecek i wskoczył na konia. Krzykał pretko i pognał w głab lasu.
ZwierzaK
Wysłany: Pon 16:42, 12 Lis 2007
Temat postu:
Trole nie mialy w zwyczaju wupuszczac sie poza swoje legowiska bez ochrony orkow jezdzacych na wilkach, nie inaczej bylo tym razem. Byli oni smiertelnym zagrozeniem dla naszych bohaterow, mogli przemieszzcac sie badzo szybko nawet w trudnym terenie. W kilka chwil zaczeli doganiac Tygrysa i Voratha ktorzy nie byli wstanie dotrzymac kroku zwinniejszym od siebie Zabojcom Orkow.
-"Nie damy rady! Musimy stawic im czola, Victor, Valzur, zabijcie orkowego szamana, ja zajme sie jezdzcami. Jesli uporamy sie szybko to Trolle nas nie dogonia. Ty mlodziencze biegnij do przesmyku ile sil w nogach. Nic tu po tobie. Biegnij!" Krzyknal Tygrys.
Oszołomiony Vorath posluchal swojego mistrza i nieodwracajac sie biegl ile sil w nogach. Tymczasme Valzur i Victor rozdzielili sie, okrazajac rozpedzontch orkow ktorzy ich nie zauwazyli. Tym sposobem dostali sie na tyly ich oddzialu. Metal blysnal w rekach Victora, dwa dlugie sztylety w morderczym tancu czynily spustoszenie wsrod orkowych lucznikow torujac droge do szamana. Valzur podniosl z ziemi luk, napial cieciwe i przeszyl jego szyje zatruta strzala. Szaman padl na ziemie wydajac z siebie ostatni, charczacy okrzyk.
-"Do mnie, do mnie!' krzyczal Tygrys. Cofnal sie pomiedzy skaly tak aby orkowie nie mogli go otoczyc. Przed nim lezlo juz kilka wilczych i orkowych trupow. Reszta zatrzymala sie na wyciagniecie wloczni bojac sie podejsc blizej. Bracia natychmiast pobiegli w strone Tygrysa z odsiecza. Jego krzyk, choc stlumiony uslyszal tez Vorath. Zawahal sie. "Co dzieje sie z Tygrysem? Czy Victor i Valzur go zostawili? Musze mu pomoc!" Chwysil w rece topor i biegl po swoich sladach saluchujac dalszych nawolywan. Tymczasem orkowy oddzial rozstapil sie robiac miejsce dla poteznego orkowego wojownika, ktory gabarytami gorowal nawet nad Tgrysem. Uzbrojony w dluga wlocznie w jednej i topor w drugiej rece rzucil sie na Tygrysa. Ten odskoczyl na bok i cial mieczem po nodze orka. Czarna posoka splywala po nodze zranionej bestii. Tygrys podniosl z ziemi okragla tarcze za ktora mogl sie dobrze ukryc i parowac ciosy przeciwnika. Katem oka dostrzegl nadbiegajacych Valzura z Victorem. "jeszcze tylko chwile wytrzymac, jeszce tylko chwile..." mysla Tygrys broniac sie przed zacietymi atakami orka. Victor i Valzur juz dobiegali zabijajac po drodze maruderow z orkowego oddzialu. "To moja szansa" pomyslal Tygrys, odepnach orka od siebie, rzucil w niego tarczą i natarl wnoszac miecz oburzacz nad glowa. Przeciwnik jednak ockanl sie szybko. Za szybko. Sparowal cios wymierzony w jego glowe, cofnal sie i przeszyl Tygrysa wlocznia szczerzac zolte, pokrzywione kly. Bracia byli bezradni, odcieci przez kilkunastu orkow patrzyli bezradnie na smierc przyjaciela. nie byli w stanie wydobyc z siebie zadnego glosu, jednak slyszeli krzyk. Byl to krzyk Voratha, ktory w koncu dobiegl do miejsca bitwy. Jednak jego rozpacz po stracie mentora nie sparalizowala, wrecz przeciwnie. Jego oczy plonely rzadza zemsty, wpadl w szal ktrego nie mozna bylo pohamowac. Z furia cial kolejnych orkow, nawet tych wiekszych od siebie, az w koncu stanal przed morderca Tygrysa. Vorath rozpedzil sie, odbil od kamienia i wyprowadzil potezny cios znad glowy, rozplatajac wielkiego orka na pol. Reszte bandy dobili Victor z Valzurem.
-"Czegos takiego jeszcze nigdy nie widzialem. Sam pokonales tylu wrogow. Ten ogien plonacy w twoich oczach... Byl z piekla rodem. Paralizowal wrogow..." Ciagnal Victor.
-"Z piekla powiadasz ?" Dyszal Vorath."Dobrze wiec, od dzis mowcie do mnie HellFury"
-"Hej, kim jestes? Wylaz stamtad!" Krzyknal Valzur celujac w krzaki z luku. Owszem, za krzakami kryla sie jakas postac.
-'nie strzelaj, nie strzelaj! moge wam pomoc. Znam sie na tym". Powiedzial nieznajomy zblizajac sie do martwego Tygrysa.
-"Jestes grabazem ze chcesz pomoc przy pochowku ?" ironicznie spytal Valzur
-"Glupis... - burknal nieznajomy wyciagajac z torby Tygrysa niebieskie, szlifowane kamienie- tylko 10..."
-"Okradasz zmarlych? Po co ci te kamienie ?!" Coraz bardziej irytowal sie Valzur
-"Lepiej sie zamknij i patrz".
Nieznajomy oblozyl cialo Tygrysa kamieniami. Wyciagnal z torby ksiege, otworzyl na zaznaczonej stronie, polozyl lewa dlon na czole zmarlego i szeptem zaczal odmawiac jakies inklinacje w nieznanym jezyku. Mowil coraz glosniej i glosniej ostatnie slowa prawie wykrukujac. Zamknal ksiege i zdjal dlon z czola Tygrysa. Ku zdumienia Tygrys otworzyl oczy. Usiadl i spojzal na nieznajomego.
"Moja rana... nie czuje jej. Co sie stalo?" pytal zdziwiony.
"nie musisz sie o nią martwic. Witaj wsrod zywych" Odpowiedzial ze szczerym usmiechem nieznajomy. "Obserwowalem wasza walke z zarosli. Sam nie walcze najlepiej, za to znam sie na leczeniu. A dzieki Kamieniom Zmartwychwstania i odpowiednim zakleciom smierc mi nie straszna".
-"Ale kim jestes? Jak cie zwa?"
-"Jestem klerykiem, adeptem Szkoly Magii w Moradonie. Nazywam sie Mary, chociaz ludzie mowia do mnie CrazyMary
Victor
Wysłany: Pon 0:13, 12 Lis 2007
Temat postu:
"Do kogo należy!?" z lekkim uniesieniem zapytał Valzur. "To...to jest amulet ze smoczych łusek. Był u nas w rodzinie od pokolen, nie nalezal do mnie lecz do mojej siostry." niezwłocznie odpowiedzial młody wojownik po czym zaczal dokladniej przygladac sie amuletowi. Las wydawał sie byc opustoszaly, słychac bylo jedynie szelest lisci delikatnie doytkanych przez wiatr i ryk lesnej zwierzyny. "To chyba wszystko, pare zardzewiałych mieczy, i nic nie warte zbroje, zadnej wartosci." powiedział z lekkim smutkiem w głosie Valzur.
Zapadła chwila ciszy, kazdy z bohaterow rozmyslal nad czyms. owy spokoj jako pierwszy przerwał Tygrys. " Zadaje sobie dwa pytania. Gdzie udała sie pozostała czesc tej bandy i czy ten amulet moze miec jakis zwiazek z pojawieniem sie smoka?". Błyskawicznie wzrok Voratha odskoczyl od amuletu i przeniosl sie na swojego towarzysza broni. "Niestety nie moge pomoc, nie wiele wiem na jego temat." powiedział Vorath po czym zapiol amulet na swojwj szyi. W tej zamej chwili powrocił Valzur wraz z bratem ktorzy udali sie na mały zwiad. "Przepraszam ze przeszkadzam w tak donioslej chwili" powiedział Victor a na jego twarzy pojawil sie ironiczny usmiech. Proponuje zostawic temat amuletu, mamy na glowie wiekszy problem" nagle jego twarz calkowicie zminila oblicze. "co sie dzieje?" zapytal pewnym i odwznym tonem najbardziej doswiadczony wojownik. "Bieg na oslep byl bardzo głupim pomysłem!" odparł Valzur, nagle powietrze rozdarł mrozacy krew w zylach ryk. "Trolle! jest ich tam z 10 weszlismy na ich teren". "Szybko" krzyknał Victor 5 minut drogi stad jest kamienny korytarz ktory powinien nas stad wyprowadzic. Trolle to powolne lecz silne stworzenia w tak duzej ilosci nie mamy z nimi szans." Nie tracac chwili bohaterowie rzucili sie do ucieczki....
Victor
Wysłany: Nie 17:25, 11 Lis 2007
Temat postu:
[..]tam nie bylo.
Victor przeszukując ciała orków zwrócił się do Voratha
- Tak właściwie , jak poznałeś Tygrysa?
- Uratował mnie, po tym jak odszedłem z domu jako dziecko
- Aż tak ciekawił cię te okrutny świat – powiedział Victor lekko uśmiechając się
- Miałem ambitne plany, które się ani trochę nie zmieniły. Po tym jak odszedłem z domu, spotkałem Tygrysa. Parę lat później udałem się z powrotem do domu by odwiedzić rodzinę. Zastałem tam tylko pobojowisko , okazało się , że mój ojciec tuż po tym jak rozpocząłem szkolenie udał się na wędrówkę z której nigdy nie powrócił, siostra została porwana przez orków a co gorsza straciłem również matkę. Od tamtego dnia poprzysięgłem sobie , iż pomszczę jej śmierć i uratuję siostrę. Ojciec był wielkim wojownikiem , najwyraźniej odziedziczyłem po nim waleczność i to, że uparcie dążę do celu.
Victor zamyślił się. Myślami wrócił do przeszłości , przypominając sobie, że jako dziecko słuchał kiedyś przepowiedni starego mędrca, który opowiadał: „Gdy po latach władzy orków nad ludźmi pojawi się syn wielkiego wojownika- który porzucił drogę miecza, zakładając rodzinę i zmieniając imię. Jednak to tylko przysporzyło mu wrogów. Chcąc chronić żonę i dwójkę dzieci przed niebezpieczeństwem, udał się na wędrówkę- który za młodu rozpocznie szkolenie, stając się jednym z najpotężniejszych obrońców ludzkiej rasy.
Z głębokich przemyśleń obudził go krzyk Valzura
- Patrzcie na ten naszyjnik!
Victor nie miał już żadnych wątpliwości co do tego iż Vorath jest synem wielkiego wojownika z przeszłości.
Bastila
Złomek
Wysłany: Nie 16:51, 11 Lis 2007
Temat postu:
Gdy poczwara zniknęła z zasięgu widzenia wszyscy postanowili przenocować i nabrać sił na jutrzejszą wyprawę. Położyli sie oni zakrywając się jedynie kawałkiem materiału które znaleźli po starym obozowisku, każdy zapadł w głęboki sen oprócz jednej osoby Vorath'a jak tylko zamykał oczy wyobrażał sobie co ci bezwzględni orkowi mogli zrobić z jego kochaną siostrą. Gdy nadszedł ledwo świt zdeterminowany Vorath obudził wszystkich i zmobilizował do szybkiej wyprawy zaraz po zjedzonym śniadaniu ( łatwym do zdobycia pożywieniem były wielkie wilki które nie radził sobie z kilkoma przeciwnikami). Dzielni wojowie wędrowali za wskazanym szlakiem, Vorath pośpieszał cała grupę. Nikt już nie liczył ile mil oni przemierzyli szli cały dzień a tropu, bądź jakiegoś śladu nie było. Kiedy wszyscy opadali już z sił zza lekkiej mgły kształtowały sie niesforne postacie, wtedy Victor krzyknął:" Tak to oni, widze ich !" - jego sokoli wzrok nie miał żadnych granic. Wszyscy ostatkiem sił ruszyli w pościg, orki nie zauważyli zagrożenia po całodziennej wędrówce również byli zmęczeni. Valzur z Victor'em wyprzedzili wszystkich i bezszelestnie, zauważyli najsłabsze ogniwa całej grupy. Orkowie usłyszeli pędzących dzielnych wojowników Vorath'a i Tygryska. Niepostrzeżenie cisi zabójcy zaczęli zabijać niezdarnych orków zostających z tyłu. Vorath stanął pierwszy raz z prawdziwym groźnym przeciwnikiem jednak już nie był tak słaby jak kiedyś uważnie słuchał oraz praktykował zaleceń Tygryska, uchylił sie od dwóch mieczy i doskonale zadał zabójczy cios prosto w serce. Resztka orków poległa w walce, Tygrysek powiedział:"Rzadziaki" ale siostry Vorath'a tam [...]
ZwierzaK
Wysłany: Nie 14:52, 11 Lis 2007
Temat postu:
-"SMOK!!! SMOK NADLATUJE! RATUJ SIE KTO MOZE !!" wrzeszczeli ludzie biegnacy w strone osady wnoszac za soba tuman kurzu. Nagle ogromny cien przelecial na obozowiskiem zaslaniajac swiatlo ksiezyca i pograzajac wszystkich w mroku. Czworka bohaterow wybiegla przez karczme z bronia w reku. Wielki ciemny cien zatoczyl na obozem kilka kolek po czym odlecial na polnoc. Sparalizowani ze strachu ludzie dziekowali bogom ze poczwara ich nie zaatakowala.
-"co to wszystko ma znaczyc ? smok tutaj ? przeciez smoki wyginely dawno temu..." glowil sie Valzur
-"Wyglada na to ze smok czegos szuka. Albo kogos..." Rzekl Victor kierujac swoje spojzenie na Voratha, lecz ten tego nie zauwazyl, wciaz wpatrzony byl w polnocne niebo, gdzie majaczyl jeszcze ksztal smoka.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Design by
Freestyle XL
/
Music Lyrics
.
Regulamin