Autor |
Wiadomość |
Złomek
Administrator
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn
|
|
Historyja wzięta z ryja xD |
|
Wpadłem na taki pomysł skoro posiadamy w swoim klanie tak wielu uzdolnionych ludzi czemu by nie stworzyć własnego opowiadania na temat naszego klanu oczywiście fantastycznego.
Wszelki spam będzie kontrolowany i usuwany przeze mnie oraz wygradzany warnami.
Kompozycja twojego opowiadania musi pozostać otwarta(dla ułomów jest to treść bez konkretnego zakończenia).
No dobrze więc ja zaczne .
Pewnego dnia gdy losy naszego świata były już przesądzone urodził się człowiek niewielki, lecz wielkiego charakteru i ambicji. Dorastał w miłości ze swoją matką i ojcem nadali mu oni imię Vorath. Jego opiekunowie chronili go przed złem w ich małej wiosce.Ten już kilkunastoletni chłopiec wiedział co się dzieje za granicami jego pobytu. Chciał się temu przeciwstawić i wybrał sie na wyprawę podczas gdy jego rodzice byli w głębokim śnie. Jedyne co udało mu się znaleźć to stary scyzoryk ojca. Opuścił chatę oraz wioskę i udał się na wyprawę, starał się poruszać cicho i bezszelestnie lecz nie posiadał jeszcze doświadczenia i był niezdarny. Nagle zza jego pleców wypełznął wielki robal, Vorath słyszał o nich z historii opowiadanych przez rodziców oni zwali je potocznie worm'ami jeden z tych obślizgłych potworów ogryzł go w nogę przegryzając sie do samych kości. Z bólu i przerażenia upadł on na ziemię stając pomiędzy życiem a śmiercią wszystko wskazywało na to że losy chłopca są już przesądzone, lecz....
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Złomek dnia Sob 10:26, 10 Lis 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Sob 9:50, 10 Lis 2007 |
|
|
|
|
ZwierzaK
Administrator
Dołączył: 25 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Wtedy zza wielkiego dębu, który niechybnie rosł w tym miejscu od conajmniej czterech pokolen wylonila sie majestatyczna postac. Zwabil ją tu zapewne okrzyk, ktory wydal z siebie ukąszony mlodzian. Powoli, pewnym krokiem zblizyl sie do poczwary i przeszyl jej odwlok dlugi, wykonanym ze srebra mieczem, pokrytym elfickimi runami. Ostrze plonelo żywym ogniem. Oddciagal truchlo zabitego stwora na bok, by obejrzec rane chlopca. Vorath byl nieprzytomny, jad robala szybko rozprzestrzenial sie w jego mlodym ciele. Tajemniczy wybawiciel za pomoca noża sprawnym ruchem wycial z ciala worma czesc jego wnetrznosci, sciagnal skore i schowal do podroznej torby. Stygnace cialo malego Voratha owinal w swoj plaszcz i niosac go na rekach ruszyl w strone miasta Moradon, gdzie miejscowi alchemicy mogli przygotowac odtrutke na jad robaka przygotowana z ziol i wnetrznosci ktore zebral. Niesiony chlopiec odzyskal na chwile przytomnosc. Przyjzal sie surowej, posepnej twarzy ogromnego wojownika. Byla poorana bliznami od setek stoczonych walk. Vorath wyszeptal sicho: " Dziekuje. Jak ci na imie?". Niezwalniajac kroku i wciaz patrzac przed siebie wojownik odpowiedzial:" Ludzie zwą mnie Tygrysem. Odpoczywaj, musisz zachowac sily, przed nami kilka godzin drogi. Jesli wytezysz wzrok na polnoc zobaczysz plonace ogniska sygnalizacyjne Moradonu. A teraz spij"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 12:23, 10 Lis 2007 |
|
|
Victor
Orc Wizard
Dołączył: 05 Gru 2005
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Podróż wbrew pozorom mineła dość szybko. Vorath ocknał sie chwile po tym jak miejscowy alchemik podał mu flakonik z czerwona substancją. Chłopiec podziekował i udał sie do wyjscia. Gdy ujrzał ogromny i majestatyczny wygląd miasta Moradon zamarł na chwile, osada w ktorej dorastał nie była zbyt wielka, toteż zadziwł go jego ogrom. Nagle usłyszał znajomy głos "Jak sie czujesz?", jego oczom ukazał sie jego wybawca Tygrys. "Bywało lepiej...ale juz czuje sie dobrze. Dziekuje za pomoc, jestem twoim dłuznikiem." Wojownik tylko usmiechnal sie i poklepał chłopca po plecach "O mały włos...dobrze ze umiesz głosno krzyczec"., Chłopiec zarumienił sie "Tygrysie czy mogłbym zostac twoim uczniem? W zamian za to oferuje ci swoja słuzbe, pomoc i zycie". Dzielny wojownik, ktory przejal sie losem Voratha zgodził sie. Nastepnego dnia Tygrys wreczył chłopcu topór. Nie była to zwykła broń, ciezko było okreslic materiał z ktorego był on wykonany, ale widac było dziwne symbole ktore swiecily po obu stronach, pozatym cały topór otaczała dziwna aura ktora przypominała błękitne pioruny. Tygrys wyjaśnił chłopcu, ze znaki wyryte na owej broni to klątwa syna Adonisa, Cyphera, oraz ze takich toporow jest na swiecie tylko kilka. Chłopiec niezmiernie uradowany, skłonil sie nisko w podziece za wszystko. "A teraz chodz" powiedział Tygrys "Czeka cie długa i meczaca nauka" po czym obydwaj oddalili sie na miejscowa arene.
Jego treningi ciagneły sie latami, razem podrozowali i byli dla siebie jak ojciec i syn. Vorath pod okiem Tygrysa wyrósl na krzepkiego mezczyzne, a jego umiejetnosci były niemal tak wielkie jak jego nauczyciela, biegle posługiwał sie roznego rodzaju bronmi, jednak mial sentyment do swojego toporu.
Pewnego dnia Vorath wraz z Tygrysem powrocili do krainy Ronark, gdzie znajdował sie dom pierwszegi z nich. Obydwaj byli w przerazeni tym co zobacyli. Ich oczom ukazał sie widok doszczetnie zniszczonej wioski. Znalezli tylko jedną osobe, ktora była w stanie agonii. Była to matka Voratha. Kobieta była strasznie poraniona, nie mogła uwierzyc swoim oczom "Moj syn,..moj dorosły syn...Musisz ratowac swoja siostre,została porwana...teraz tylko ona ci została". Młody wojownik był w rozpaczy przez łzy wyszeptał tylko "Kto to uczynił?". "...orki.." odpowiedziała kobieta i wyzioneła ducha w rekach swojego syna.
Paląc ciało matki młody wojownik poprzysiagl zemste i wraz ze swoim mentorem, ktory rowniez ubolewał nad losem swojego ucznia udał sie w poszukiwaniu swojej młodszej siostry....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Sob 23:56, 10 Lis 2007 |
|
|
ZwierzaK
Administrator
Dołączył: 25 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
"Zwolnij troche!" powiedzial Vorath " Nie mam juz sily, musze odpoczac". Tygrys niezwalniajac kroku odpowiedzial cichym ale stanowczym glosem: " Nie mamy na to czasu, za chwile sie sciemni, a noca goscince nie sa bezpieczne. Na zewnatrz wychodza tez plugastwa o jakich nawet ci sie nie snilo. Masz, pij" Podal mu manierke wypelniona eliksirem, od ktorego odrazu mlodzian nabral sil. "Jestesmy juz niedaleko, jeszcze kilka mil i dotrzemy do obozu Roan. Tam przenocujemy i bedziesz mogl odpoczac". Pomogl Vorathowi wstac i ruszyli w dalsza droge. Wkrotce zaszlo slonce i temperatura zaczela spadac. Podrozni nie odwazyli sie zapalic pochodzni, gdyz slychac bylo w okolicy mrożący krew w zylach skowyt wilczego stada ktore wybralo sie na nocny żer. Noc byla w pelni gdy dotarli do obozu Roan. Kiedys byl to oboc rozbijany tylko na czas zimy, gdzie zbierali sie rozni rzezimieszcy i najemnicy zeby przetrzymac jakos zime. Razem polowali i spali, a wiosna kazdy odchodzil w swoja strone. Jednak od kilku lat oboz rozbity jest na stale, powoli przeradza sie w osade, otoczono go juz palisada, powstala karczma, swoj zaklad ma tez kowal i zielarz. Tygrys wraz z Vorathem weszli do karczmy i usieldi przy stoliku kolo ognia by sie rozgrzac. Pyzaty karczmarz z sumiastymi wąsami podal im napitek i zaczal przygotowywa kolacje w kuchni. Vorath marzyl juz tylko o wygodnym lozku w ktorym moglby pospac chociaz kilka godzin, lecz obraz plonacej rodzinnej wioski spedzal mu sen z oczu. Sercem chcial wyruszyc w dalsza droge lecz zmeczone nogi odmawialy poszluszenstwa. "Wykonczony nie dogonie orkow, a nawet jesli to nie zdolam ich pokonac. Musze odpoczac..." myslal Vorath. Tygrys natomiast odszedl na bok z karczmarzem i o cos go wypytywal. Jego twarz przybierala kolory od fioletu przez purpure az po trupioblada biel, gdy rosly wojownik nie otrzymywal satysfakcionujacych odpowiedzi. Na koniec wreczyl karczmarzowi zlota monete i wrocil do Voratha, ktory konczyl juz swoj posilek.
-Zachwile poznasz bardzo ciekawych ludzi, ktorzy moze nam pomoga".
"Kim oni sa?"Spytal zaciekawiony Vorath?
-"Jesli zechca to sami ci o tym powiedzą."
Do glownej sali w karczmie zeszli poschodach dwaj szczupli mezczyzni, ubrani w czarne stroje, z plaszcami do klostek i w kapturach na glowach. Odrazu przykuli wzrok siedącach w sali gosci. Spokojnym krokiem przeszli przez cala sale i dosiedli sie do Tygrysa i Voratha.
-"Czego chceie?"- powiedzial piwrwszy z nich
-"Szukamy bandy orkow uciekajacej na polnoc. Mamy z nimi rachunki do wyrownania". Tygrys zauwazyl blysk w oku rozmowcy.
-"Spotkalismy ich wczoraj w nocy, Strasznie im sie spieszylo. Oboz rozbili na predce, nie zwazajac na pagorek od zachodzniej strony z ktrego bez trudu mozna ich bylo ostrzelac z luku. Warte tez wystawili marna. Wiekszosc zabilsimy, kilku ucieklo na wschod." Zaciekawiony opowiescia Vorath nie wytrzymal w koncu i spytal:
-"Kim jestescie ? Czemu zaatakowaliscie tych orkow? Wam tez cos zrobili?"
-"Samo to ze zyja jest dla nas wystarczajacym powodem zeby ich zabic. Jestemy zabojcami orkow, wedrujemy przez kontynet tropiac ich bandy i wyrzynajac ich w pien. Czasem dla pieniedzy, czzsem z samej nienawisci do nich. Jestem Victor, zwany takze Mitrzem Sztyletow, a to moj brat, Valzur, ktorego zwa Szybką Smiercią. Czy to ci wystarczy za odpowiedz?"
-"Skoro jestescie tropisielami orkow to przylaczcie sie do nas, zaplace ile zechcecie za pomoc w odnalezieniu reszty tej bandy. Co wy na to?"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 12:35, 11 Lis 2007 |
|
|
cizia
Snake Queen
Dołączył: 21 Paź 2006
Posty: 306
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Mikołów
|
|
|
|
- "a dlaczego WAM tak zależy, żeby ich zabić?" - spytał Valzur.
Vorath spojrzał na Tygrysa, który kiwnął głową.
- "zniszczyli wioskę, w której mieszkałem za młodu, zabili moją matkę i porwali siostrę" - odpowiedział na jednym wydechu Vorath a jego twarz sposępniała.
- "a więc to była ta kobieta, którą z nimi widzieliśmy" - powiedział Victor marszcząc brwi - "uciekli tak szybko, że nie daliśmy rady jej odbić".
- "więc jak?" spytał Tygrys, po chwili, bo Vorath zamarł w bezruchu - "przyłączycie się do nas?
Victor i Valzur wymienili krótkie spojrzenia i oboje kiwnęli głowami.
- "nie musicie nic płacić... tak się składa, że może przy okazji doprowadzą nas do większej bandy, która ma coś, co zostało nam skradzione wiele lat temu" - rzekł Valzur
- "2 towarzyszy więcej nie zawadzi" - dopowiedział Victor uśmiechając się.
- "czym jest ta rzecz, którą wam skradli orkowie?" - spytał Vorath, który nie umiał się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.
- "o tym prawdopodobnie dowiesz się innym razem" - rzekł Valzur również się uśmiechając, lecz Tygrys w jego oczach zobaczył, że tak naprawdę nie ma w tym nic radosnego.
Przez chwilę panowała cisza, Vorath zastanawiał się nad kolejnym pytaniem, jednak sen już go tak morzył, że nie potrafił wysiedzieć. Valzur spostrzegł to i rzekł:
- "wyruszymy jutro rano, prześpij się, zmęczony na nic się nie przydasz"
Tygrys również to spostrzegł, więc wstał i wraz z Vorathem poszedł do swojego pokoju i położyli się spać.
- "dobranoc" - powiedział Vorath. Na chwilę powróciła do niego wizja zniszczonej wioski, ale po minucie czy dwóch zasnął, czując miękki materac pod sobą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 13:16, 11 Lis 2007 |
|
|
Vendetta
Troll
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Nagle ziemia się zatrzęsła. Wyrwani ze snu wojownicy, zwietrzając niebezpieczeństwo, chwycili za bronie. W gęstej jak mleko, czarnej, aksamitnej nocy, dostrzec można było tylko połyskującą stal toporu Voratha. Nagle usłyszeli coś, co przepełniło ich lękiem.
- Czy to orki? – zapytał z trwogą Valzur.
- Ciii… Słyszycie? – Victor przyłożył palec do ust i nakazał milczenie. Wszyscy zastygli w bezruchu.
- To tylko wiatr, tylko szum wiatru – nerwowo zapewniał, chyba bardziej siebie niż innych, Tygrysek. Nikt się nie poruszył, obawiali się nawet głębiej odetchnąć. Byli przerażeni. Cóż to za potwór, co za zmora, czyha na ich życie? Któż taki chowa się wśród ciemnobrązowych, wysokich drzew, wśród gęstych krzewów i paproci? Orkowie? Bandyci? A może jeszcze coś gorszego? Bali się. A może.. Pojawiła się rozpaczliwa myśl.A może to nic innego, jak tylko ich imaginacja. Wszyscy byli wyczerpani, zmęczni i głodni. Po swoich przeżyciach, Vorath wszędzie wyczuwał niebezpieczeństwo. Każdy jego nerw przepełniony był strachem. Strachem, który udzielał się pozostałym towarzyszom. Może to tylko ich nadwyrężone nerwy, zmęczone umysły powoływały do życia te hałasy. Może sami je sobie wymyślili.
- To tylko wiatr, to tylko wiatr- te słowa niczym modlitwę, gorącą próśbę szeptali wciąż bez końca. – To tylko wiatr – Hałas przybrał na sile- To tylko wiatr, nie obawiajcie się – Najwyraźniej to COŚ zbliżało się do nich, odgłos był coraz wyraźniejszy. Przerażeni, niepewni zbliżyli się do siebie i wyczekiwali. Ten odgłos, ten szum, coraz głośniejszy, coraz bliższy, to było zbyt realne, zbyt prawdziwe. – To tylko wiatr..- z rozpaczą powtarzał Tygrysek, teraz prawie już krzycząc.
….
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 14:36, 11 Lis 2007 |
|
|
ZwierzaK
Administrator
Dołączył: 25 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
-"SMOK!!! SMOK NADLATUJE! RATUJ SIE KTO MOZE !!" wrzeszczeli ludzie biegnacy w strone osady wnoszac za soba tuman kurzu. Nagle ogromny cien przelecial na obozowiskiem zaslaniajac swiatlo ksiezyca i pograzajac wszystkich w mroku. Czworka bohaterow wybiegla przez karczme z bronia w reku. Wielki ciemny cien zatoczyl na obozem kilka kolek po czym odlecial na polnoc. Sparalizowani ze strachu ludzie dziekowali bogom ze poczwara ich nie zaatakowala.
-"co to wszystko ma znaczyc ? smok tutaj ? przeciez smoki wyginely dawno temu..." glowil sie Valzur
-"Wyglada na to ze smok czegos szuka. Albo kogos..." Rzekl Victor kierujac swoje spojzenie na Voratha, lecz ten tego nie zauwazyl, wciaz wpatrzony byl w polnocne niebo, gdzie majaczyl jeszcze ksztal smoka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 14:52, 11 Lis 2007 |
|
|
Złomek
Administrator
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Olsztyn
|
|
|
|
Gdy poczwara zniknęła z zasięgu widzenia wszyscy postanowili przenocować i nabrać sił na jutrzejszą wyprawę. Położyli sie oni zakrywając się jedynie kawałkiem materiału które znaleźli po starym obozowisku, każdy zapadł w głęboki sen oprócz jednej osoby Vorath'a jak tylko zamykał oczy wyobrażał sobie co ci bezwzględni orkowi mogli zrobić z jego kochaną siostrą. Gdy nadszedł ledwo świt zdeterminowany Vorath obudził wszystkich i zmobilizował do szybkiej wyprawy zaraz po zjedzonym śniadaniu ( łatwym do zdobycia pożywieniem były wielkie wilki które nie radził sobie z kilkoma przeciwnikami). Dzielni wojowie wędrowali za wskazanym szlakiem, Vorath pośpieszał cała grupę. Nikt już nie liczył ile mil oni przemierzyli szli cały dzień a tropu, bądź jakiegoś śladu nie było. Kiedy wszyscy opadali już z sił zza lekkiej mgły kształtowały sie niesforne postacie, wtedy Victor krzyknął:" Tak to oni, widze ich !" - jego sokoli wzrok nie miał żadnych granic. Wszyscy ostatkiem sił ruszyli w pościg, orki nie zauważyli zagrożenia po całodziennej wędrówce również byli zmęczeni. Valzur z Victor'em wyprzedzili wszystkich i bezszelestnie, zauważyli najsłabsze ogniwa całej grupy. Orkowie usłyszeli pędzących dzielnych wojowników Vorath'a i Tygryska. Niepostrzeżenie cisi zabójcy zaczęli zabijać niezdarnych orków zostających z tyłu. Vorath stanął pierwszy raz z prawdziwym groźnym przeciwnikiem jednak już nie był tak słaby jak kiedyś uważnie słuchał oraz praktykował zaleceń Tygryska, uchylił sie od dwóch mieczy i doskonale zadał zabójczy cios prosto w serce. Resztka orków poległa w walce, Tygrysek powiedział:"Rzadziaki" ale siostry Vorath'a tam [...]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 16:51, 11 Lis 2007 |
|
|
Victor
Orc Wizard
Dołączył: 05 Gru 2005
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
[..]tam nie bylo.
Victor przeszukując ciała orków zwrócił się do Voratha
- Tak właściwie , jak poznałeś Tygrysa?
- Uratował mnie, po tym jak odszedłem z domu jako dziecko
- Aż tak ciekawił cię te okrutny świat – powiedział Victor lekko uśmiechając się
- Miałem ambitne plany, które się ani trochę nie zmieniły. Po tym jak odszedłem z domu, spotkałem Tygrysa. Parę lat później udałem się z powrotem do domu by odwiedzić rodzinę. Zastałem tam tylko pobojowisko , okazało się , że mój ojciec tuż po tym jak rozpocząłem szkolenie udał się na wędrówkę z której nigdy nie powrócił, siostra została porwana przez orków a co gorsza straciłem również matkę. Od tamtego dnia poprzysięgłem sobie , iż pomszczę jej śmierć i uratuję siostrę. Ojciec był wielkim wojownikiem , najwyraźniej odziedziczyłem po nim waleczność i to, że uparcie dążę do celu.
Victor zamyślił się. Myślami wrócił do przeszłości , przypominając sobie, że jako dziecko słuchał kiedyś przepowiedni starego mędrca, który opowiadał: „Gdy po latach władzy orków nad ludźmi pojawi się syn wielkiego wojownika- który porzucił drogę miecza, zakładając rodzinę i zmieniając imię. Jednak to tylko przysporzyło mu wrogów. Chcąc chronić żonę i dwójkę dzieci przed niebezpieczeństwem, udał się na wędrówkę- który za młodu rozpocznie szkolenie, stając się jednym z najpotężniejszych obrońców ludzkiej rasy.
Z głębokich przemyśleń obudził go krzyk Valzura
- Patrzcie na ten naszyjnik!
Victor nie miał już żadnych wątpliwości co do tego iż Vorath jest synem wielkiego wojownika z przeszłości.
Bastila
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Nie 17:25, 11 Lis 2007 |
|
|
Victor
Orc Wizard
Dołączył: 05 Gru 2005
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
"Do kogo należy!?" z lekkim uniesieniem zapytał Valzur. "To...to jest amulet ze smoczych łusek. Był u nas w rodzinie od pokolen, nie nalezal do mnie lecz do mojej siostry." niezwłocznie odpowiedzial młody wojownik po czym zaczal dokladniej przygladac sie amuletowi. Las wydawał sie byc opustoszaly, słychac bylo jedynie szelest lisci delikatnie doytkanych przez wiatr i ryk lesnej zwierzyny. "To chyba wszystko, pare zardzewiałych mieczy, i nic nie warte zbroje, zadnej wartosci." powiedział z lekkim smutkiem w głosie Valzur.
Zapadła chwila ciszy, kazdy z bohaterow rozmyslal nad czyms. owy spokoj jako pierwszy przerwał Tygrys. " Zadaje sobie dwa pytania. Gdzie udała sie pozostała czesc tej bandy i czy ten amulet moze miec jakis zwiazek z pojawieniem sie smoka?". Błyskawicznie wzrok Voratha odskoczyl od amuletu i przeniosl sie na swojego towarzysza broni. "Niestety nie moge pomoc, nie wiele wiem na jego temat." powiedział Vorath po czym zapiol amulet na swojwj szyi. W tej zamej chwili powrocił Valzur wraz z bratem ktorzy udali sie na mały zwiad. "Przepraszam ze przeszkadzam w tak donioslej chwili" powiedział Victor a na jego twarzy pojawil sie ironiczny usmiech. Proponuje zostawic temat amuletu, mamy na glowie wiekszy problem" nagle jego twarz calkowicie zminila oblicze. "co sie dzieje?" zapytal pewnym i odwznym tonem najbardziej doswiadczony wojownik. "Bieg na oslep byl bardzo głupim pomysłem!" odparł Valzur, nagle powietrze rozdarł mrozacy krew w zylach ryk. "Trolle! jest ich tam z 10 weszlismy na ich teren". "Szybko" krzyknał Victor 5 minut drogi stad jest kamienny korytarz ktory powinien nas stad wyprowadzic. Trolle to powolne lecz silne stworzenia w tak duzej ilosci nie mamy z nimi szans." Nie tracac chwili bohaterowie rzucili sie do ucieczki....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pon 0:13, 12 Lis 2007 |
|
|
ZwierzaK
Administrator
Dołączył: 25 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Trole nie mialy w zwyczaju wupuszczac sie poza swoje legowiska bez ochrony orkow jezdzacych na wilkach, nie inaczej bylo tym razem. Byli oni smiertelnym zagrozeniem dla naszych bohaterow, mogli przemieszzcac sie badzo szybko nawet w trudnym terenie. W kilka chwil zaczeli doganiac Tygrysa i Voratha ktorzy nie byli wstanie dotrzymac kroku zwinniejszym od siebie Zabojcom Orkow.
-"Nie damy rady! Musimy stawic im czola, Victor, Valzur, zabijcie orkowego szamana, ja zajme sie jezdzcami. Jesli uporamy sie szybko to Trolle nas nie dogonia. Ty mlodziencze biegnij do przesmyku ile sil w nogach. Nic tu po tobie. Biegnij!" Krzyknal Tygrys.
Oszołomiony Vorath posluchal swojego mistrza i nieodwracajac sie biegl ile sil w nogach. Tymczasme Valzur i Victor rozdzielili sie, okrazajac rozpedzontch orkow ktorzy ich nie zauwazyli. Tym sposobem dostali sie na tyly ich oddzialu. Metal blysnal w rekach Victora, dwa dlugie sztylety w morderczym tancu czynily spustoszenie wsrod orkowych lucznikow torujac droge do szamana. Valzur podniosl z ziemi luk, napial cieciwe i przeszyl jego szyje zatruta strzala. Szaman padl na ziemie wydajac z siebie ostatni, charczacy okrzyk.
-"Do mnie, do mnie!' krzyczal Tygrys. Cofnal sie pomiedzy skaly tak aby orkowie nie mogli go otoczyc. Przed nim lezlo juz kilka wilczych i orkowych trupow. Reszta zatrzymala sie na wyciagniecie wloczni bojac sie podejsc blizej. Bracia natychmiast pobiegli w strone Tygrysa z odsiecza. Jego krzyk, choc stlumiony uslyszal tez Vorath. Zawahal sie. "Co dzieje sie z Tygrysem? Czy Victor i Valzur go zostawili? Musze mu pomoc!" Chwysil w rece topor i biegl po swoich sladach saluchujac dalszych nawolywan. Tymczasem orkowy oddzial rozstapil sie robiac miejsce dla poteznego orkowego wojownika, ktory gabarytami gorowal nawet nad Tgrysem. Uzbrojony w dluga wlocznie w jednej i topor w drugiej rece rzucil sie na Tygrysa. Ten odskoczyl na bok i cial mieczem po nodze orka. Czarna posoka splywala po nodze zranionej bestii. Tygrys podniosl z ziemi okragla tarcze za ktora mogl sie dobrze ukryc i parowac ciosy przeciwnika. Katem oka dostrzegl nadbiegajacych Valzura z Victorem. "jeszcze tylko chwile wytrzymac, jeszce tylko chwile..." mysla Tygrys broniac sie przed zacietymi atakami orka. Victor i Valzur juz dobiegali zabijajac po drodze maruderow z orkowego oddzialu. "To moja szansa" pomyslal Tygrys, odepnach orka od siebie, rzucil w niego tarczą i natarl wnoszac miecz oburzacz nad glowa. Przeciwnik jednak ockanl sie szybko. Za szybko. Sparowal cios wymierzony w jego glowe, cofnal sie i przeszyl Tygrysa wlocznia szczerzac zolte, pokrzywione kly. Bracia byli bezradni, odcieci przez kilkunastu orkow patrzyli bezradnie na smierc przyjaciela. nie byli w stanie wydobyc z siebie zadnego glosu, jednak slyszeli krzyk. Byl to krzyk Voratha, ktory w koncu dobiegl do miejsca bitwy. Jednak jego rozpacz po stracie mentora nie sparalizowala, wrecz przeciwnie. Jego oczy plonely rzadza zemsty, wpadl w szal ktrego nie mozna bylo pohamowac. Z furia cial kolejnych orkow, nawet tych wiekszych od siebie, az w koncu stanal przed morderca Tygrysa. Vorath rozpedzil sie, odbil od kamienia i wyprowadzil potezny cios znad glowy, rozplatajac wielkiego orka na pol. Reszte bandy dobili Victor z Valzurem.
-"Czegos takiego jeszcze nigdy nie widzialem. Sam pokonales tylu wrogow. Ten ogien plonacy w twoich oczach... Byl z piekla rodem. Paralizowal wrogow..." Ciagnal Victor.
-"Z piekla powiadasz ?" Dyszal Vorath."Dobrze wiec, od dzis mowcie do mnie HellFury"
-"Hej, kim jestes? Wylaz stamtad!" Krzyknal Valzur celujac w krzaki z luku. Owszem, za krzakami kryla sie jakas postac.
-'nie strzelaj, nie strzelaj! moge wam pomoc. Znam sie na tym". Powiedzial nieznajomy zblizajac sie do martwego Tygrysa.
-"Jestes grabazem ze chcesz pomoc przy pochowku ?" ironicznie spytal Valzur
-"Glupis... - burknal nieznajomy wyciagajac z torby Tygrysa niebieskie, szlifowane kamienie- tylko 10..."
-"Okradasz zmarlych? Po co ci te kamienie ?!" Coraz bardziej irytowal sie Valzur
-"Lepiej sie zamknij i patrz".
Nieznajomy oblozyl cialo Tygrysa kamieniami. Wyciagnal z torby ksiege, otworzyl na zaznaczonej stronie, polozyl lewa dlon na czole zmarlego i szeptem zaczal odmawiac jakies inklinacje w nieznanym jezyku. Mowil coraz glosniej i glosniej ostatnie slowa prawie wykrukujac. Zamknal ksiege i zdjal dlon z czola Tygrysa. Ku zdumienia Tygrys otworzyl oczy. Usiadl i spojzal na nieznajomego.
"Moja rana... nie czuje jej. Co sie stalo?" pytal zdziwiony.
"nie musisz sie o nią martwic. Witaj wsrod zywych" Odpowiedzial ze szczerym usmiechem nieznajomy. "Obserwowalem wasza walke z zarosli. Sam nie walcze najlepiej, za to znam sie na leczeniu. A dzieki Kamieniom Zmartwychwstania i odpowiednim zakleciom smierc mi nie straszna".
-"Ale kim jestes? Jak cie zwa?"
-"Jestem klerykiem, adeptem Szkoly Magii w Moradonie. Nazywam sie Mary, chociaz ludzie mowia do mnie CrazyMary
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pon 16:42, 12 Lis 2007 |
|
|
r3ku
Talos
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
W tym samym czasie. W tym samym lesie.
Yhmm gdzie jest ten.. ten.. ten bałwan! Mówił do siebie mężczyzna jadacy na postawnym rumaku, ktory wydawał sie z pyska podobny do swojego pana.
Znowu sie zgubił! Jak mam go uczyc sztuki kapłanskiej kiedy on zawsze ginie!!
No naprzod kucu, wydaje mi sie ze czeka nas ciezka noc.
Zapadał zmrok, kapłan powoli rozgladał sie za miejscem gdzie bedzie mogł rozbic oboz.
-To miejsce bedzie w sam raz, powiedził i poklepał swoje zwierze po karku. Chyzo zeskoczył z kuca i zaczął zdejmowac ekwipunek, przygotował chrust i usiadł na chłodnej juz ziemi. Chcial rozpalac ogien ale z głebi lasy dotarł do niego głosny przeszywajacy okrzyk "do mnie, do mnie" Kapłan zerwał sie na nogi, złapał za plecek i wskoczył na konia. Krzykał pretko i pognał w głab lasu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Pon 18:05, 12 Lis 2007 |
|
|
Vendetta
Troll
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
Tajemniczy wędrowiec, kierując się swym niezawodnym instynktem, udał się do miejsca z którego przed chwilą dobiegł tamten rozpaczliwy okrzyk: „Do mnie, do mnie !”
Nieznajomy zsiadł ze swojego dzielnego rumaka i przezornie schował się w gęstych krzewach. Rozejrzał się dookoła. Nie ulegało wątpliwości, iż okrzyk dobiegł z tego miejsca. Lecz wokół nie było żywej duszy. Kapłana trochę to zdziwiło. Wychylił się ze swojej kryjówki i podszedł kawałek dalej. Znajdował się teraz na jakiejś ścieżce. Wciąż rozglądał się bacznie i obserwował .Wyczuwał czające się niebezpieczeństwo. – Aura grozy spowija to miejsce- pomyślał. Nagle coś zeskoczyło na jego plecy, jakby prosto z nieba !Kapłan wrzasnął! Potwór wbił mu swoje olbrzymie szpony, głęboko w ciało. Kapłan znów krzyknął. Przerażony kuc zarżał, po czym spłoszony uciekł. Wędrowiec pozostał sam. Wyjąc z bólu zdołał wyciągnąć swój magiczny młoteczek, odwrócił się i rąbnął nim potwora w łeb ^^ Potwór wydał przerażający ryk, rozwarł szpony, a kapłan upadł na ziemię. Dopiero teraz dostrzegł co go zaatakowało. Było to wielkie stworzenie, połączenie kobiety z drapieżnym ptakiem. – Harpia- wyszeptał. Otumaniona uderzeniem, zatrzepotała swymi ogromnymi skrzydłami i wydała przerażający ryk. Ryk w którym wzywała pomocy. Kapłan zdołał się uleczyć i w tym samym momencie został otoczony przez hordę rozwścieczonych harpii. Zaczął padać śnieg. Kapłan próbował rzucić zaklęcie usypiania lecz niebo zrobiło się całe czarne od skrzydeł bestii, strach go sparaliżował i nie był w stanie wymówić słów zaklęcia. – Zginę – przemknęło mu przez myśl. Harpie nawoływały się wzajemnie i szykowały do ataku. Wtem niebo rozbłysło i w stado potworów uderzyła wielka, ognista kula. Harpie płonęły żywcem, jedna po drugiej upadały na ziemie. Oszołomiony kapłan dostrzegł wśród fali ognia swojego dzielnego rumaka, którego dosiadała jakaś tajemnicza postać w białej szacie. – IHAHAHAAHAHAA-dało się słyszeć. Jeszcze bardziej oszołomiony kapłan zwrócił się do nieznajomego, który teraz przybliżył się do niego – Wybawco ! Zawdzięczam ci życie! Kim jesteś, panie? – Postać zeskoczyła z kuca i odpowiedziała majestatycznym tonem –No cześć, jam jest Bambo, najpotężniejszy arcymag z Czarnego Lądu. No co tam?
….
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Wto 13:34, 13 Lis 2007 |
|
|
Victor
Orc Wizard
Dołączył: 05 Gru 2005
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
ów tajemniczy wedrowiec był bardzo zaszokowany zaistniałą sytuacja. Nigdy wczesniej nie widział kogos takiego. Arcymag miał na sobie biały płaszcz bez kaptura, jednak kolniez tej odziezy wygladal na pierwszy rzut oka jak skora jakiegos zwierzecia. W rece trzymał 1,5 metrowy kostur zwany potocznie staff'em, ktorego gorna strona miala trzy konce i rozbłyskiwała sie we wszystkich kolorach jakie kiedykolwiek dane było zobaczyc wedrowcowi. "Halo! no ty ej no słyszysz mnie" mowil Bambo polkrzykiem "zapytalem co tam?" Wedrowiec otrzasnal sie i zaczal mowic " co tam???....chyba wporzadku rane ktora zadala mi harpia usunalem prostym zakleciem. Jestem ci ogromnie wdzieczny, przez chwile wydawalo mi sie ze bedzie po mnie." " No raczej, kiepsko to wygladalo, harpie to strasznie agresywne stworzenia, czesciej atakuja dla zysku niz dla jedzenia. Jednak ciezko wytlumaczyc ich tak spora ilosc w jednym miejscu. Cos dzieje sie w tym lesie. Caly las az huczy od ostatnich wydazen, ktos naruszyl jego spokoj. Wiem juz ze sa to ludzie ale sa tez i orkowie. Obydwie grupy poruszaja sie na wschod". Kapłan podszedl do swojego wiernego rumaka, poklepal go pieszczotliwie po pysku po czym wsiadl na niego "Zechcesz mi towarzyszyc?" zapytal wedrowiec. Bambo zgodzil sie, po czym siadl za plecami ow wedrowca. "Ej czekaj no, jak cie zwa?" zapytal swoim charakterystycznym tonem mag. "....mow mi Zwierzak" krotko odpowiedzial kapłan po czym zalozyl swoj niedzwiedzi kaptur i szarpnal za lejce. Kon zarzal i obydwoje pogalopowali na wschod...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Wto 15:47, 13 Lis 2007 |
|
|
ZwierzaK
Administrator
Dołączył: 25 Lis 2006
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
|
|
"Ej ej, ale jak to ZwierzaK? Wytlumacz mi to"
"Czego nierozumiesz?"
"No ze jak to Zwierzak. Nie czaje..."
"Spojz na naszego wierzchowca. To nie jest zwykle zwierze. Tak naprawde do czlowiek zaklety w dorodna klacz. Studiowalem kiedys w Akademii Magii w Moradonie, tam nauczylem sie przemieniac ludzi w zwierzeta. Razem z moim przyjacielem wiele poodrozujemy, lecz takie wedrowanie jest wyczerpujace, wiec czasem on zmienia sie w klacz gdy trzeba szybko przebyc rownine lub silnego, gorskiego kucyka gdy trzeba wspiac sie na wzgorze. Albo ja zmieniam sie w orla zebysmy mogi przebyc gory. Teraz jak widzisz jest jego kolej" Na te slowa klac tylko parsknela i potrzasnela glowa.
"Ciiii, ktos tam jest. Prrrr" Szepnal Zwierzak po czym zsiadl z konia. Wygladajac przez krzaki dojzal dwie zakapturzone postacie w dlugich czarnych plaszczach i ze sztyletami w rekach, stojace nad dwoma wojownikami i kaplanem.
"A to co za jedni. Spojz tylko ile orkowych trupow dookola." Szeptal Zwierzak. "Znam tego kaplana. Studiowalismy razem kilka lat temu. Co tez oni tu robia..."
"Zejdzmy i zapytajmy skoro to twoj ziomek ze szkoly" powiedzial Bambo i zaczal gramolic sie z krzakow.
'Stoj glupcze!" Syknal sicho ale stanowczo kaplan. "Zaczekaj. Wygladaja jakby wyruszali w dalsza droge. Niech ida. Oni pojda w swoja my w swoja".
Zaiste, wygladalo na to ze obserwowani przez Bamba i Zwierzaka wojowie wyruszaja w dalsza wedrowke. Zebrali troche prowiantu i wody, Valzur wsrod trupow wyszukal dla siebie dlugi, mocny luk i skorzany kolczan pelen strzal.
"Bedzie latwiej nam zapolowac". usmiechal sie przywiacujac kolczan do pasa. Ruszyli, Victor z Valzurem z przodu, jako zwiadowcy, za nimi Vorath, Tygrys i Mary. Druzyna ruszyla na polnoc
***
"Na co sie patrzysz? Wsiadaj" Kaplan coraz bardziej irytowal sie zachowaniem nowego towarzysza. Kierowali sie na wschod, przez coraz gestsze lasy.
"Co to za blyskawice ?" Krzynal autentycznie pzrestraszony Bambo.
"Jestes magiem i nie wiesz ?" Usmiechal sie Zwierzak. "Mieszka tam pewien zdziwaczaly arcymag. Od lat nikt go nie widuje w miastach, mieszka w tej swojej pustelni. Nie zajmuje sie niczym innym jak polowaniem na potwory. Od tego zabijania pomieszalo mu sie w glowie i mysli ze jest orkiem. Unika ludzi, straszny dziwak. Czesto chodzi brudny, z umorusana twarza, dlatego dzieciaki przezywaja go CiemnymMagiem. Zalosna historia... Jedzmy stad lepiej" Zwierzak pociagnal za uzde i skierowal konia na wlasciwy kierunek. Zblizal sie wieczor, postanowili wiec rozbic oboz na skraju drogi. Zwierzak wymowil zaklecie i klacz zmieila sie z powrotem w mezczyzne, srednej budowy, z dlugimi do ramion wlosami.
"Wreszcie. Niby taki kurdupel z tego maga a wazy chyba z tone" jeczal trzymajac sie za obolale plecy.
"Ej ej, kogo nazywasz kurduplem. Ja przynajmniej nie wale kup na srodku goscinca" Ogryzl sie Bambo
"Daj cie juz spokoj. Nazbieraj Heallmenie, nazbieraj lepiej chrustu na ognisko"
"Sam se nazbieraj" Burknal, i zajal sie palaszowaniem suszonej wolowiny.
"Dobrze, odpocznij. Bambo, umiesz wyczarowac ogien, prawda? "
"No jasne, jestem najlepszym magiem w okolicy" Wznioisl rece nad glowe i szepnal zaklecie. Ognista kula przemknela nad glowa Zwierzaka zrywajac z niej kaptur, po czym trafila w sosne, ktora odrazu stanela w plomieniach.
"Ale zniszczylem to drzewo, nie wierze" Bambo byl autentycznie z siebie dumny.
"Powinienem cie zmienic w jakiegos robaka i rozdeptac..." Odpowiedzial Zwierzak. "Zgas to predko!" Bambo niechetnie wykonal polecenie. Ale mieli przynajmniej rozpalone ognisko.
"Cii... Slyszycie?" Zerwal sie na rowne nogi Heallmen. Jakby ktos sie skradal. O tam" powiedzial wskazujac na pobliski gąszcz.
Zwierzak siegnal po tarcze i bulawe i zaczal zachodzic zarosla z lewej strony. Wybiegla z nich dziewczyna, umorusana i w podartym ubraniu. Wygladala na zziebnieta, glodna i przedewszystkim przerazona. Upadla na kolana krzyczac:
"Prosze, nie robcie mi krzywdy"
Heallman natychmiast okryl ją swoim plaszczem i zaprowadzil do ogniska by mogla sie ogrzac. Zwierzak podal manierke z woda i suchary.
"Nie boj sie nas, nie mamy zamiary cie krzywdzic. Myslelismy ze to jakis zboj sie na nas czai. Uspokoj sie, napij wody. Nic ci nie grozi. Co tu robisz?"Pytal kaplan.
"Kilka dni temu orkowie porwali mnie z rodzinnego domu zabijajac rodzicow, palac cala wioske. Zabili wszystkich, tylko mnie zabrali. Ciagle biegli, nie mialam juz sily. Dawali jakies ochlapy o jedzenia, brudna wode. Z glodu nie moglam spac. Potem natkneli sie na jakis ludzi, torzy zabili wiekszosc z nich. Tylko kilku ucieklo. Klocili sie miedzy soba, pewnie co ze mna zrobic. Udalo mi sie uciec. Bieglam na oslep przez las, potknelam sie na jakims korzeniu i upadlam. Ze zmeczenia pewnie tam usnelam. Potem szlam przez las szukajac jakies drogi, az zobaczylem plonace drzewo. Pomyslalam ze to jakis znak, i tak tu trafilam."
"Porwana przez orkow... czego oni mogli od ciebie chciec... sama pewnie tego nie wiesz... "Zastanawial sie Zwierzak. "Teraz sie przespij, wy rowniez, pierwszy wezme warte. Jak ci na imie?" spytal
"Vendetta" Odrzekla dziewczyna oddajac manierke, po czym ulozyla sie do snu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Wto 19:05, 13 Lis 2007 |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|